poniedziałek, 25 sierpnia 2014

02. Koniec sielanki cz. 1, czyli piękne przemyślenia i użalanie się nad swoim życiem




Hejo, witam was na następnym rozdziale życia Blaska. Jak widać wróciłam z wakacji, i z jednej strony się cieszę, a z drugiej nie. Dobra, nie przedłużając zapraszam. Acha, przypominam o ankiecie. Nowy rozdział na http://story-of-dandanu.blogspot.com/2014/08/06-kochamy-ta-sama-osobe-czyli-wszystko.html?showComment=1408903399296#c5635406602590668381 (jak widzicie ostatnio lubię długie tytuły rozdziałów :D Które są tak bardzo refleksyjne... xD)

Mały lew o śnieżnobiałej sierści patrzył na wschód słońca. Oczywiście tym lwem byłem ja we własnej osobie. ,,Zapewne jestem jednym z nielicznych lwiątek, które tak się zachwycają tym zjawiskiem. Ale cóż. Akurat ja mam wszystkie cechy, które odróżniają mnie od zwykłych lwiątek. Niezwykły rodowód, refleksyjny sposób bycia, jakaś niezwykła moc. Swoją drogą ciekawe, czy są inni tacy jak ja*” Mniej więcej tym torem biegły sobie moje myśli. Patrzyłem na śpiącą matkę i zastanawiałem się czemu ja mam takie spaprane szczęście.


              ( Tiaa, uznajmy, że to ten obraz o który mi chodzi)

 Zastanawiałem się też czy by nie uciec... Jednak szybko odrzuciłem tą myśl. Uciekając z domu uciekłbym też od jedynego przyjaciela. I stałbym się tchórzem, bo tylko tchórze uciekają od problemów. Niezbyt opłacalna decyzja. Gdy słońce wreszcie wyłoniło się zza horyzontu pobiegłem do domu Mtotto. Znów spędziliśmy razem cały dzień. On tak bardzo zmienił moje życie, mimo, iż znamy się dopiero od miesiąca. Taak. Teraz nie jestem już tym małym lewkiem, który musiał uciekać z matką od stada. Teraz mam już cztery miesiące. Wracając do tamtego dnia. Po skończonej zabawie, czyli tuż przed zachodem słońca (tylko ja i Mtotto wytrzymujemy od świtu do zachodu bawiąc się w berka, chowanego, no i oczywiście... goniąc motyle!) odprowadziłem jedynego przyjaciela do jego domu, który był małą jaskinią wydrążoną w piasku. Niby nic, ale swój dom (oczywiście wliczając matkę) z pewnością zamieniłbym na ten. Jak zawsze mama Mtotto – Nzuri proponowała mi nocowanie u nich. A jego ojciec – Ndoto oczywiście to popierał. Chyba widzą jak często błąkam się samotnie, nie chcąc wrócić do domu. Ale możliwe, że nie wiedzą, że są moją wymarzoną rodziną. Chciałbym mieć kochającą mamę, normalnego tatę, nie seryjnego mordercę, i wspaniałego brata. Odgoniłem od siebie te myśli. Pożegnałem się i ruszyłem w stronę domu. Ten wieczór miał wszystko zmienić...
~~~~~~~~
  - Mamo! Już jestem! – wszedłem do naszej jaskini. Było ciemno. Poczułem się niepewnie. Coś się miało stać. Jednak nie mogłem być przygotowany na to co stało się w następnej chwili...

Nie mogłam się powstrzymać przed tym zakończeniem. Wiem, wiem jestem ZUA. Muahahaha ^^ Mały demon ze mnie wychodzi xD A tak na serio, rozdział miał być dużo dłuższy, ale chce was pomęczyć :D

*Nwm czemu, akurat w tym momencie pomyślałam: ,,Ja piszę o mutantach, czy o lwie?!” Bo serio skojarzyło mi się z X-Menami xD


Logaaaaan!!!!!!!!! Kocham cię!!! Heh. ^^ Dobra, Shina ogarnij się.
Ale on jest taki słooodki *-*
Ogarnij się.
Ale to mój mąż!

Okej, kłótnia dwóch jaźni. Zdarza mi się xD Nie będę was zanudzać kłótniami osobowości... Ale paczajcie jaki słooodki *-* To mój drugi mąż. A mam trzech. xD



Nzuri – dobra
Ndoto – śnić

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz